Poniższy tekst jest częścią pracy realizowanej 
przez uczniów I LO im.E.Romera w Rabce-Zdroju, 
w ramach projektu "Przywróćmy pamięć"
Wspomnienia Anny Nachman 
spisała Natalia Zasadni - kl. Ic.
Fotografie z domowego archiwum Anny Nachmann.

...
Ogrody w Lubomierzu – Rzekach należały do rodziny Berek. Nie znamy ich losów. Wiemy natomiast, że po nich na tym terenie zamieszkała rodzina żydowska o nazwisku Ellmann. „Jankiel” i „Rywka” (tak wołano na panią Ellmann; domyślać się możemy że imię to jest zdrobnieniem imienia Rita) Państwo Ellmannowie mieli czworo dzieci: syna Haskiela i trzycórki: Salę, Ecię i Różę. Prowadzili sklep wielobranżowy, w którym mieszkańcy mogli znaleźć potrzebne rzeczy gospodarcze oraz karczmę, w której praktycznie w każde święto odbywały się tańce, zabawy i „popijawki”.
Po śmierci męża, Rywka odkupiła polanę Lanckorona (znajdującą się tuż nad Ogrodami), stodołę i bydło osadzając jednocześnie syna „na gospodarce”. Sama zaś wyjechała wraz ze swymi córkami do Stanów Zjednoczonych. Haskiel pozostał w domu. Ożenił się z Żydówką Pelą z domu Bukszpan mieszkającą na Pasterniku w Lubomierzu. Ślub wzięli w Bożnicy w Mszanie Dolnej. Urodziło im się pięć córek: Gita ( ur.1926r.), Hana (ur.1929r.), bliźniaczki: Adela i Jaga (ur.1930 r.) oraz najmłodsza: Blima (ur.1933r.), pupilka wszystkich. 


Córki Haskiela i Peli

Rodzice Peli, których imion nie zdołałam ustalić, mieli jeszcze trójkę dzieci: Hermana (ożenił się w czasie wojny z Żydówką Ruchcią od Grzybka, potem został zabity w Nowym Sączu), Bronka (prowadził kawiarnię w Nowym Tagu, ożenił się z Minią, miał dzieci), Hankę i Hamka (wyjechał przed wojną do Palestyny, skąd pisał długie listy do Haskiela opisujące jego podróż i życie). Pan Bukszpan zginął wcześniej, dlatego nie mamy o nim żadnych informacji. Matka Peli prowadziła sklep, gdzie często mieszkańcy kupowali potrzebne produkty. Jednym z najbardziej pożądanych były czekoladki, którymi często częstowała miejscowe dzieci. Szybko jednak zbankrutowała, gdyż dawała ludziom produkty na krechę. W późniejszym czasie została spalona podczas modlitwy w Bożnicy w Nowym Targu razem z innymi Żydami. 
Pela była rudą, drobną, piegowatą kobietą o wielkim sercu. Szyła ubrania dla dzieci i dorosłych mieszkańców nie biorąc za to pieniędzy. Razem z mężem zajmowała się domem, gospodarstwem, sklepem i dziećmi. Piekła chleb, robiła sery, bryndzę i masło. Anna Nachman, wtedy ok. 10-cio letnia dziewczynka, opowiada, jak mama wysłała ją z jajkami do Peli, by dała w zamian za to kostkę mydła. Przechodząc przez rzekę mała Ania zbiła jajka, ale Pela dała Ani mydło, prosiła jednak, żeby zabrała te jajka i pozbyła się ich, nie mówiąc nic pani Rudzkiej. Była bardzo religijna. Gdy się żegnała z kimś, zawsze mówiła: Boże prowadź! Razem ze swoją matką obchodziły wszystkie święta. Ubierały się w odświętne, modlitewne stroje. Piekły tzw. „macki”, a w piątki świeciły świece. Modliły się w domu, gdyż do Bożnicy miały dosyć daleko. Nie jadły mięsa wieprzowego, jedynie drób i baraninę. Sobota była dniem świętym, podczas którego świętowały. Haskiel nie był tak pobożny jak żona i teściowa. Jadł wszystko, co mu dano. Pewnej soboty będąc w Mszanie Dolnej z zaprzyjaźnionym swoim rówieśnikiem Wojciechem Rudzkim (ur.1900r.), ojcem Anny Nachman, zabrał go, by pokazać mu jak modlą się Żydzi. Podglądali przez szparę. Żyd patrząc na swoich rodaków śmiał się głośno, przez co został zauważony i razem z Wojciechem wzięli nogi za pas do ucieczki. 
W życiu codziennym był bardzo prawym człowiekiem. Chętnie służył pomocą mieszkańcom Rzek. Był z nimi w dobrych stosunkach. Utrzymywał karczmę, miał konia, którym często wyjeżdżał z węglem lub do zrywki drewna, zarabiając przy tym. Kosił łąki. Był bardzo dobrym ojcem i mężem. Dbał o rodzinę. Dziewczynki chodziły do szkoły razem z katolickimi dziećmi. Ze strony innych dzieci nigdy nie spotkała ich przykrość. Były lubiane, schludnie ubrane, grzeczne, ułożone. Miały normalne zajęcia tak jak wszystkie inne dzieci. Nie uczęszczały jednak na lekcje religii. Ksiądz pozwalał chodzić im do domu, podczas gdy cała reszta szła na religię.


Gospodarstwo i dom Ellmannów

Rodzinie Ellmann wiodło się całkiem dobrze. Niestety w sierpniu 1938 r. Pela zmarła przy porodzie ich szóstego dziecka. Haskiel się załamał. Pochował żonę na cmentarzu żydowskim w okolicach Zarabia. Nie mógł pozbierać się po stracie żony. Musiał jednak żyć dalej. Najstarsza z córek - Gita była dla swoich sióstr zarówno matką jak i siostrą. Teściowa Haskiela - pani Bukszpan sprzedała swój dom Cholewie i zamieszkała z zięciem i wnuczkami. Opiekowała się nimi, gotowała, sprzątała. 
Pewnego dnia podczas odwiedzin Heskiela w domu państwa Rudzkich pan Wojciech powiedział, że z miasta przyniesiono wieści, że będzie wojna i że „z wami będzie źle” (miał na myśli Żydów). Haskiel przeląkł się, nie wiedział co ma robić. Wojciech powiedział by przyniósł adres i czym prędzej napiszą list do matki Haskiela, do Stanów z prośbą, by ściągnęła go w raz z córkami do Ameryki. Tak też zrobili. W niedługim czasie dostali odpowiedź i dokładną instrukcję działania. Odpowiednio przygotował dokumenty, zrobił zdjęcia sobie i swoim córkom, kupił bilety na statek, zwane „kartą śiw”. Wyjazd planowany był na jesień 1939r. Niestety nie udało się. Wybuchła wojna. Nie zdążył opuścić kraju. Jeszcze przez pewien czas dziewczynki dalej uczęszczały do szkoły razem z innymi dziećmi. 
Rok 1940. Haskiel Ellmann wyszywa na niebieskim płótnie gwiazdy Dawida i odtąd noszą je na ramieniu. 
Rok 1941. Haskiel dostaje rozkaz opuszczenia domu i przeniesienia się wraz z rodziną do ciasnego pomieszczenia na Gronoszowej w Mszanie Dolnej. Jakże ciężkie było to dla wszystkich. Ostatniej niedzieli przed wyjazdem dziewczynki, które nie rozumiały zbytnio co się dzieje i dlaczego mają opuścić swój dom, hasały beztrosko na podwórku bawiąc się z dziećmi z osiedla i zaprzyjaźnioną Anią. Haskiel i jego szwagier Herman bali się. Chcieli ukryć dzieci, jednak nie było gdzie. Nie było to w żaden sposób możliwe. Patrzyli na nie ze łzami w oczach. Przyszedł czas pożegnania. Dziewczynki trzymały się za ręce i śpiewały piosenkę „za rok za dzień za chwilkę, razem nie będzie nas”, słowa te na zawsze utkwiły w pamięci p. Anny Nachman. Herman zabrał siostrzenice i wypowiedział do nich te słowa: „dziewczynki, ostatnia noc we własnych łóżeczkach, ostatni dzień przekraczacie próg”. Rodzinę Ellmann przewieziono do Mszany. Haskiel ciężko pracował w robotach przymusowych. 
Rok 1942. Nadszedł nieszczęsny 19 sierpnia. Dziewczynki zabrano do Olszyn „Na Pańskie”. Płakały, panikowały, wołały o pomoc, chciały zostać z tatą; niestety - zostały przez Niemców bezlitośnie zamordowane, wcześniej zmuszone do rozebrania się i ustawienia w rzędzie tuż obok dołu. 
Hasiel bardzo chciał iść z córkami na śmierć. Ciągle słyszał ich głosy i płacz doprowadzające go do obłędu. Zrobiono segregację, podczas której przeznaczono Haskiela jako zdolnego do pracy i rozkazano przewieź do Limanowej. Ten jednak stracił chęć życia. Obmyślił plan ucieczki, podczas którego miano do niego strzelać i uśmiercić. Wyskoczył z jadącego wozu, a zaraz za nim zbiegli dwaj inni Żydzi. O dziwo nikt za nimi nie strzelał. Teraz musiał żyć dalej z głosem dzieci w uszach i w ciągłej tułaczce. Wszyscy trzej udali się na Koninę. Zmienili swój wygląd, by nie być rozpoznawanymi. Za Cyrlą zbudowali bunkier, w którym żyli. Musieli jednak przenieść się na Hucisko, gdyż w okolicach Cyrli zaczęły się ścinki drzew i łatwo można było ich dostrzec. Nocą często chodził do swego domu zabierając z niego najpotrzebniejsze rzeczy i jedzenie. W bunkrze przebywał razem z dwoma zbiegłymi Żydami od stycznia do maja. 


Przed kryjówką Haskiela

Na Spaleńcu zaczął ściągać drewno Józef Burdel. Wypatrzył bunkier ukrywających się Żydów i postanowił ich zdradzić, licząc na sowite wynagrodzenie ze strony Niemców. Zgłosił więc to, co widział. Szli przez wielkie śniegi wszyscy zmęczeni. Niemcy zaczęli opadać z sił. Józef Burdel zgubił orientację w terenie z powodu wielkiej zawieruchy. Cierpliwość Niemców dobiegła końca. Postanowili zabić Józefa. Ten rzucił im się do stóp, błagał, by go nie zabijano, gdyż ma dzieci. Nie chcieli mu jednak ustąpić. Rozglądając się w wielkiej panice i zamieszaniu dostrzegł bunkier. Ucieszył się bardzo z tego powodu i pobiegł jak strzała by dopaść Żydów. Niemcy wpadli do bunkra otwierając drzwi mocnym kopnięciem. Był z nimi również „Cyganek”, policjant z Kamienicy. Haskielowi wypadło z rąk ciasto. Niemcy pojmali Żydów. Zaczęli wypytywać. Gdy w panice Ellmann zaczął mówić,  „Cyganek” przestraszył się o mieszkańców; Haskiel mógł powiedzieć kto mu pomagał oraz wiele innych rzeczy, skazując tym samym wiele osób na śmierć. Poprosił więc władze niemieckie, by oddali mu Haskiela pod jego władzę. Ci zgodzili się. Wtedy zapytał Haskiela kto mu pomagał i czy ma jakieś notatki. Ten odpowiedział, że owszeMarek Kurzejam ma przy sobie. Cyganek wyrwał mu je i ukrył w swoim płaszczu. Postanowił jednak dać szansę ucieczki Żydowi i zapytał, czy Ellmann ma siłę uciekać. Ten odpowiedział, że spróbuje, więc powiedział mu, żeby uciekał ile sił i nie zatrzymywał się. On będzie strzelał, ale nie będzie celował w niego. Tak też zrobił. Haskiel uciekał, jednak niefortunnie potknął się na pniu drzewa wystającego spod śniegu i upadł. Niemcy zaczęli biec w jego stronę. Wtedy „Cyganek” zastrzelił Haskiela, bo wiedział, że dostając się w ręce Niemców wyda wszystkich, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń. Tak skończył swoje życie Haskiel. Niemcy zabrali dwóch pozostałych Żydów. Józef Burdel, który czekał na swoje wynagrodzenie, usłyszał od jednego z Niemców: „nie mamy srebrnych”, dając mu jednoznacznie do zrozumienia, że wiedział iż Burdel jest zdrajcą. Jako nagrodę Józef Burdel otrzymał buty, w których potem chodził do lasu.

::: Uzupełnienie do powyższego tekstu pracownika Gorczańskiego Parku Narodowego, p.Marka Kurzeji