Larix
„Czerwony pas” - wspomnienia

„Tam szum Prutu, Czeremoszu, 
Hucułom przygrywa. 
A wesoła kołomyjko, 
do tańca porywa. ”

Słowa tej pieśni górali huculskich fascynowały i inspirowały moją wyobraźnię już na szkolnych obozach czy innych służących edukacji spotkaniach (trochę w konspiracji) w średniej „budzie”, przeszło pięćdziesiąt lat temu, a potem na ogniskach studenckich (Ziemia Lubuska, Mazury) i niezapomnianych spływach kajakowych, których niezwykłym entuzjastą i organizatorem był „Tata” (śp. Emil Węglorz).
„Terra incognita”, tym był wschodni horyzont, gdy spoglądało się ze szczytów Halicza, Tarnicy. Wschód słońca z Połoniny Wetlińskiej czy Caryńskiej... – ciągnęło by „zanurzyć” się w przestwór tych mglistych zielonych szczytów; poznać przyrodę tych szerokich, nie odkrytych połonin; „wylać” litry potu na wędrówkach; zrozumieć ludzi, kulturę; przeżyć upojną noc w szumie lasów Wschodnich Karpat – Czarnochory – czy traw Połonin Huculszczyzny – niestety zostały już tylko marzenia.
Marzenia te powróciły, z niewymowną siłą niespełnionych i niezrealizowanych wędrówek, gdy przeglądałem program Międzynarodowego Festiwalu Huculskiego – Słowiańska Atlantyda. Jednak dawno już, czytając przypadkowo pożyczoną „Na wysokiej połoninie” Stanisława Vincenza, uderzyło mnie niezwykłe podobieństwo przyrody i kultury ludowej Tatr czy Gorców, a w pamięci pozostał fragment: 
„Tymczasem Foka nakarbował na płycie jaworowej znak słonkowy 

: podniósł do światła, pokazywał wszystkim. Po czym przemówił niezbyt głośno lecz wyraźnie, ciepło, jeszcze spokojniej niż zazwyczaj. – Co nakarbujemy razem i w zgodzie, tego żadna moc na świecie nie przekarbuje. Prędzej cały las, prędzej wszystkie lasy wywrócą się niż nasz rewasz…”. Znak ten jest częstym elementem zdobniczym górali podhalańskich, ma dla mnie głęboką treść, gdyż znajduje się na obelisku pod Kościelcem – upamiętniającym śmierć Mieczysława Karłowicza.

Karłowicz był ideologiem „zdobywania” gór – Tatr, których nie traktował jak arenę sportową, ale jako obszar dogłębnych przeżyć duchowych i estetycznych. Gdzieś tli się żal, że mimo tak silnych związków kompozytora z górami w żadnym jego utworze muzycznym nie znalazły się motywy góralskiego folkloru. 
Gdy więc dowiedziałem się o Festiwalu, poczułem, że może stać się „surogatem” niespełnionych marzeń. Z wypiekami na „sercu i duszy” oglądałem przebogaty i niezwykle treściwy program tego unikalnego spotkania z Huculszczyzną – Słowiańską Atlantydą. „Wędrując” po stronach programu wyznaczyłem cele i „szczyty”, które zapragnąłem „zdobyć”. Niestety, mam poczucie, że tak niewiele, zaledwie fragmenty udało mi się „zaliczyć”. Jednak tym co miałem sposobność przeżyć i zobaczyć pragnę się z czytelnikami podzielić. 
Już w 1934 roku doktor A. Sabatowski (balneolog) pisał w Polskiej Gazecie Lekarskiej: „…Obszarem górskim, który ze względu na swe wysokie walory klimatyczne, krajobrazowe i folklorystyczne domaga się rychłego opracowania i zagospodarowania dla celów leczniczych, wypoczynkowych i sportowych jest Huculszczyzna…” Miałem wrażenie, że Słowiańska Atlantyda jest/była kontynuatorem tej myśli. 
Niezapomnianych przeżyć dostarczyło spotkanie z prof. dr hab. Mirosławą Ołdakowską-Kuflową z KUL-u, która z niezwykłą erudycją i z dogłębną znajomością „curriculum vitae” Stanisława Vincenza, „Homera Huculszczyzny”, w oparciu o obszerną ikonografię, wprowadziła nas w przebogaty miniony świat Wschodnich Karpat - świat, który tak pięknie opisał w swej powieści. Spotkanie ukazało słuchaczom niezwykły świat przyrody i folkloru wschodnio-południowych kresów Rzeczypospolitej. Szkoda tylko, że zalew współczesnej cywilizacji zaciera ślady przeszłości górali zamieszkujących kiedyś te tereny. 
Kolejna wędrówka w przebogatą idylliczną i uduchowioną krainę Hucułów to kadry filmu „Cienie zapomnianych przodków” w reż. S. Paradżanowa. Momentami baśniowe, o dużej ekspresji obrazy filmu odkrywały to co wręcz niemożliwe do pokazania: duchowość huculskiej społeczności, wpływ różnorodnych kultur. Z wypiekami na twarzy śledziłem ceremonie i obrzędy Hucułów, z całym bogactwem strojów, czy zróżnicowaniem ludzkich typów. Namacalne wręcz było zauroczenie tą barwną obrzędowością reżysera filmu. A to wszystko na tle tajemniczych gór, szerokich połonin i nieprzeniknionych kniei karpackich. Jakże inny odchodzący świat...
Szkoda, że tak szybko nadszedł Wielki Finał Rabczańskiego Festiwalu, który w nastrojowej izbie „Siwego Dymu” zagościł wraz z zespołami w regionalnych strojach: "HUCUŁAMI„ Mikołaja Iliuka z Żabiego i zespołem Piotra Majerczyka. Tą muzyczną konfrontację komentowali z niespotykanym temperamentem i ujmującą swadą Justyna i Piotr Kłapytowie, którym ani na krok nie ustępowała Dorota Majerczyk, czym ujęli licznie przybyłych gości, gdyż raz po raz rozlegały z się gromkie brawa i nieprzerwane błyski fleszy. 
Otwarcie tego niezwykłego wieczoru nie mogło odbyć się bez dźwięków huculskiej, czterometrowej niemal, o magicznych właściwościach, wykonanej z drzewa porażonego piorunem, trembity. Muzyczne spotkanie dwóch góralskich kultur, ubogacone zostało obszerną wiedzą nie tylko o samych instrumentach takich jak: fujarki, cymbały, drumle, rogi, ale też o ich roli w uroczystościach czy codziennych czynnościach górali. Uczestnicząc w tym magicznym spotkaniu można było naocznie i „nausznie” przekonać się co łączy i czym różni się „muzyczność” hucułów i górali. To krótkie, niestety, spotkanie z zespołem z Żabiego pokazało jak urozmaicona jest muzyka i jak żywy temperament gry taboru z przewodnictwem berezy. Czuło się wpływ przyrody, kultury i historii na duchowość tej muzyki. Dostrzec można było wirtuozerie artystów, którzy „z ludowym geniuszem” zachwycali szeroką tonacją i bogatą kompozycją utworów. A porywający duet taneczny „ad hoc” Doroty Majerczyk i Mikołaja Iliuka, przy bardzo szybkim rytmie, wywołał gorący aplauz publiczności. „Nic dziwnego, że parogodzinny taniec jaki miał miejsce szczególnie na weselach, czasem kończył się tragicznie” – podkreślał zmęczony Mikołaj. 
Spotkanie z zespołami to nie tylko muzyka, ale też strój - barwny, bogato zdobiony kolorową włóczką, mosiężnymi cekinami i haftami. W połączeniu z muzyką dało to niezapomniane przeżycie. W jakimś stopniu może to zobrazować załączony obraz Fryderyka Pautscha z 1912 roku – Huculska muzyka (Muzykanci). 

Oj słuchałoby się! słuchało! tej huculsko-góralskiej muzyki... ale nadszedł czas na rozstanie i zakończenie tego wieczoru – cała sala wraz z zespołami odśpiewała „Czerwony pas” Razem udało się pierwszą zwrotkę, zespół z Żabiego zaśpiewał drugą, ale już po ukraińsku.
Sympatycznym dopełnieniem tych rabczańskich spotkań z Huculszczyzną, było „dreptanie” po salach Muzeum Narodowego w Krakowie, gdzie „zagościła” wystawa: „Na wysokiej połoninie – Sztuka Huculszczyzny – Huculszczyzna w Sztuce” w 40. rocznicę śmierci Stanisława Vincenza. Wystawa porwała w podróż po „wysokiej połoninie”, pokazała przyrodę Huculszczyzny, poprowadziła po ginących już wioskach, miasteczkach, zaglądała do chat i cerkwi huculskich, ukazała fascynację tą kulturą pisarza i badacza – Stanisława Vincenza. Tematyka wystawy obszerna, podzielona na grupy tematyczne (każda grupa zawierała ekspozycję malarstwa, oryginalnych strojów, fotografii oraz lapidarny acz treściwy opis. Kończąc to parogodzinne „dreptanie” - zatrzymałem się przy dużej mapie „Wschodnio Karpacki Okręg Turystyczny” – którą narysował Tadeusz Zwoliński – Zakopane 1932. 

I … zapragnęło się wsiąść do kolei transwersalskiej, której początek znajdował się w Zwardoniu, i na której mieści się m.in. stacja Rabka, i pojechać na krańce Huculszczyzny. A odbywając tę podróż w zaginioną przeszłość nucić „Czerwony pas”...

I pozostały pytania nurtujące mnie do głębi, a które były postawione na jednej z plansz wystawy:
Czy możliwe jest, by taka Huculszczyzna jeszcze istniała?
Czy jest już tylko nieistniejącą krainą z opowiadań dawnych etnografów i podróżników?

Ja osobiście chciałbym się przekonać!!!

„Larix”
(imię i nazwisko autora do wiadomości zarządu
Stowarzyszenia Kulturowy Gościniec)